poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Açores - coś dla podniebienia 


Podczas podróży tak samo ważne jak zwiedzanie i poznawanie historii jest jedzenie, bo to także jest poznawanie historii miejsca, w którym się znajdujemy. W każdym przewodniku dowiecie się, że szczególną zaletą wyspy São Miguel są ananasy i... rzeczywiście tak jest. Owoce, dzięki którym nasze kubki smakowe są w siódmym niebie - ciężko jest opisywać smaki, ale ten jest soczysty, czasem kwaśny, intensywny, słodki i niekiedy smakuje jak z nutką kokosa. Udało mi się przywieźć do Polski tę rozkosz, dzięki Portugalczykowi, który obsługiwał nas na targu i wybrał takiego, który dojrzał przez więcej niż 24 godziny. W taki właśnie sposób miałam kawałek Azorów u siebie w domu :)


Będąc na targu spróbowaliśmy jeszcze jednego przysmaku, który był dla mnie największym zaskoczeniem, a tym przysmakiem jest maracuja. Coś niezwykłego, co koniecznie trzeba spróbować.


Tutaj na zdjęciu jest deser ananasowy i koktajl z dodatkiem alkoholu. Cały proces przygotowywania widzieliśmy krok po kroku. U nas w Polsce nieczęsto spotykana maszynka do wydrążania środka ananasa tam jest urządzeniem niezwykle przydatnym. Deser z lodami i bananami został pochłonięty przez nas w mgnieniu oka, a do orzeźwienia posłużył nam koktajl.
Miejsce to Caldeiras das Furnas











Zostańmy jeszcze w świecie słodkości. Będąc na plantacji herbaty Gorreana, oprócz intensywnego zapachu herbaty, spróbowaliśmy produkowanych na miejscu lodów. Smak był obłędny! Niestety nie udało nam się trafić na lody o smaku herbaty, bo podobno są najlepsze, ale i tak było to pyszne doznanie. Nie zdziwi Was to, że najbardziej przypadł nam do gustu smak ananasa, choć równie dobre były: malina, czekolada i karmel. Mmmmm...


Teraz przejdźmy już stanowczym krokiem do nieco ostrzejszych smaków. I oto najbardziej znana i wszędzie dostępna bifana. Jest to rodzaj burgera, tylko że ze specjalnym mięsem, którego kawałek powinien być cienki, bardzo dobrze przyprawiony - najczęściej jest to wieprzowina. Często podawana z liściem sałaty i z dużą ilością sosu. Bardzo smaczna i prosta przekąska, powiedzmy - minimalizm ;)

Najlepszą bifanę zjadłam w pobliskiej przyczepie. Bardzo lubię takie miejsca, bo przeważnie przeznaczone są dla lokalnej społeczności, a jedzenie jest tam często lepsze od tego w polecanej restauracji. Dodatkowo zamówiliśmy coś co wygląda jak kebab, ale smakuje o wiele lepiej. Najbardziej ciekawą rzeczą w tym daniu są chipsy, które są bardzo częstym dodatkiem do dań, np. do hot dogów.



Oprócz dobrego jedzenia w tym miejscu, była również niesamowita atmosfera. Tubylcy bardzo ciepło nas ugościli, a Robert Lewandowski nie jest im obcy ;) I choć właściciel prawie w ogóle nie mówił po angielsku, to wziął nas na bok i pokazał jak pewien czas temu podpalił się przód jego food truck'a. Był bardzo przejęty gdy nam to tłumaczył.

Jeśli chodzi o zupy, to warto spróbować zupy rybnej, której solidną porcję dostaniecie w miejscowości Sao Bras. Niewiele razy w swoim życiu miałam okazję zjeść tak pyszną zupę rybną. Dodatkowo zamówiliśmy przekąskę, którą był bób w sosie pomidorowym - też warte uwagi.


Bób jest również bardzo znaną przekąską, która idealnie pasuje do schłodzonego piwa. Jest on marynowany w zalewie i słony. 


Teraz kolejna rzecz pełna tłuszczu i kalorii. Mianowicie mowa tu o daniu o nazwie Francesinha. Jej ojczyzną jest Porto, ale spotykana jest również na wyspie. Jest to rodzaj kanapki, która składa się z chleba, szynki, kawałków kiełbasy, steka lub pieczonego mięsa, a to wszystko pokryte jest plasterkami pomidorów i grubą warstwą sera (w naszym przypadku na samej górze było jeszcze jajko sadzone). Wszystko podawane jest w sosie na bazie piwa, który sprawia, że to danie jest w smaku wyjątkowe. Francesinhe dostajemy z dodatkiem frytek, jakby tłuszczyku było nam jeszcze mało ;) 


Wracając jeszcze do Caldeiras das Furnas, gdzie popularne jest przygotowywanie, a właściwie podgrzewanie jedzenia w otworach wulkanicznych - fumaroles. Cozido, specjalnie zapakowane, wkładane jest do otworów, gdzie podłoże skał wulkanicznych podgrzewa powietrze. Cozido, czyli mieszanka róznych rodzajów mięs i warzyw, gotuje się przez kilka godzin. Z takich otworów wydobywają się dodatkowo opary siarki, która ma szczególny zapach.
Tak wyglądają kopce, które przykrywają schowane głęboko pojemniki z posiłkami.


Ostatniego dnia wieczorem postanowiliśmy, że koniecznie musimy spróbować czegoś na kształt muli. Są to muszle zbierane skoro świt na brzegu oceanu, które żyją osadzone na skałach. Zdatne do jedzenia są jedynie tego samego dnia, którego zostały zebrane. Podawane na patelni z dużą ilością czosnku robią ogromne wrażenie na zmysły wzrokowe, jednak już nie takie dobre na zmysłach smaku. Nie powiem, że to danie jest niedobre, ale też nie jest czymś wyszukanym. Czy warto spróbować... Hmmm, jeśli nie spróbujesz to nie zasmakujesz - decyzja należy do Ciebie :)


Chcąc zakończyć tę kulinarną przygodę miłym akcentem jeszcze raz przypomnę o owocach i zachwycę się ich smakiem. A mowa tu o melonie - soczystym, słodkim i po prostu przepysznym. Kupionym również na targu i u tego samego przemiłego pana. Raj w ustach!


Na koniec mój napój Bogów i to za czym najbardziej tęsknię podczas upałów tutaj w Polsce. Bezalkoholowa radość :)





Już za tydzień nowy post!
Zapraszam na mojego Instagrama


sobota, 20 sierpnia 2016

 Açores


Dzisiaj nie o książkach, ale o czymś co równie bardzo mnie interesuje - podróże. Chciałabym wprowadzić na blogu również wątek podróżniczy, ponieważ jest to niezwykle inspirujące.
Na stronę tytułową rzucam Azory, a dokładniej wyspę São Miguel. Wyspa wulkaniczna o pagórkowato - górzystym ukształtowaniu terenu i niezwykłych widokach. Otoczona jest Oceanem Atlantyckim, które czasem delikatnie obmywa plaże, a czasem staje się białe i drapieżne - idealne dla lokalnych surferów. Mój pobyt na wyspie liczył jedenaście dni, co sprawiło, że zwiedziłam wyspę wzdłuż i wszerz. 
Miastem, w którym miałam nocleg była Ponta Delgada - portowe i bardzo ładne. Już pierwszego dnia wybrałam się na lekcje pływania na desce surfingowej, która kosztuje zaledwie 15 euro. W tej cenie nauczyciel przyjeżdża po swych uczniów i zawozi na plażę, gdzie aktualnie są najlepsze warunki, a po drodze zabiera deski i stroje dla uczestników. Doświadczenie to jest niesamowite! Wiele moich znajomych mówiło mi, że pasuje mi ten sport - mam nadzieję, że mówili prawdę, bo bardzo spodobał mi się taki sposób produkcji adrenaliny :) Jeśli będziecie kiedyś na Azorach, bądź w innym miejscu, gdzie popularne jest surfowanie, koniecznie spróbujcie. I nie zapomnijcie o zabraniu z Polski kremu z filtrem, bo tamtejszy wiatr bardzo łagodzi intensywne słońce, którego działanie czujemy (niestety z bólem) wieczorem.
I tak oto zaczęło się moje aktywne spędzanie czasu na wakacjach.  
Drugiego dnia wyruszyliśmy wraz z poznanymi na wyspie Polakami na zachodnią część wyspy. I to co ukazało się mym oczom zachwycało mnie aż do końca pobytu - hortensje. Zresztą sami zobaczcie



Miejsce to Sete Cidades. Z tego Punktu widokowego rozciąga się widok na dwie laguny: Lagoa Azul oraz Lagoa Verde. Charakterystyczne jest to, że choć połączone są ze sobą, to mają różne kolory - jedna laguna jest niebieska, a druga zielona. Legenda głosi, że dawno temu żyła sobie księżniczka lasu i książę oceanu. Zakochali się w sobie choć byli z zupełnie innych światów. Gdy chcieli się związać, ich rodzice na to nie pozwolili. Jak się domyślacie była to dla zakochanych wiadomość raniąca ich serca. Spotkali się razem nad brzegiem i zaczęli płakać z cierpienia - jej łzy były koloru zielonego niczym jezioro, a jego niebieskie jak ocean. I tak powstało coś tak pięknego.


Już za tydzień kolejna część. Gorąco zapraszam, bo to dopiero początek przygody :)
Zapraszam również na mojego Instagrama: